Nieco zaskoczeni okolicą odkrywamy pomału jej uroki.
jest sucho, nawet bardzo, deszcz jest towarem luksusowym i odkąd przyjechaliśmy, mimo iż jest pora deszczowa spadł tylko raz (porządnie).
Bez wody nie ma życia, a tutejsza przyroda i ludzie choć narzekają, niesamowicie sobie radzą.
Kwiaty kwitną, a bydło karmi się kaktusami. Na każdym rogu w barze można napić się pysznego suco, czyli soku z guawy, owocu keszu, ananasa, mango czy wielu innych, których nazw wciąż się uczę.
Kraina obfituje w małe jeziorka tzw. asudżi, gdzie stojąc w wodzie rybacy łapią ryby, które podaje się w całości pysznie przyprawione.
Kwestia wody mogłyby rozwiązać studnie, ale w okolicy jest ich niewiele i koszt wykopania jest dość drogi. Poza tym ludzie na razie nie są gotowi na takie wielkie inwestycje. Mocno kibicujemy takiej inicjatywie i kto wie może uda nam się wykopać jakąś studnię...
Wczoraj odkryliśmy deszcz, zobaczyliśmy go i niesamowity spektakl chmur.
No i dowiedziałam się paru szczegółów. Wczoraj (30.03) w mieście zorganizowano wielką imprezę w intencji - wody. Pierwsze 5 godzin zbierano podpisy pod petycją która zostanie wysłana do stolicy i zawiera dramatyczny głos mieszkańców - wody mamy już tylko na 2 miesiące jeśli nie zbudujecie nam nowego zbiornika, przypuszczalnie połowa mieszkańców się wyprowadzi.
Jesteśmy tu w bardzo krytycznym i być może historycznym momencie, kto wie czy za klika lat Sao Miguel będzie jeszcze egzystować w takim kształcie jak obecnie.
Tak czy inaczej był wiec i tańce wywołujące deszcz. Na północy Brazylii tańczy się forro (foho), uczyliśmy się i nie omieszkaliśmy też zaprezentować naszego stylu.W multimediach zamieszczam pokaz stylu.
Jedne ciekawe spostrzeżenie społeczne. Ponieważ kobiet jest tu więcej niż mężczyzn, idąc na imprezę trzeba pilnować swego lubego, a inne kobiety pytają ciebie czy mogą zatańczyć czy sfotografować się z twoją druga połówką :)