Znaleźliśmy się tu w sposób dość magiczny, cały czas czując jakby coś nas niosło, może to było nasze zmęczenie prawie 40 godzinną podróżą, a może coś innego, kto to wie. Nie podlega wątpliwościom - jesteśmy tu, już nawet jakiś czas i cały czas się oswajamy z tym na prawdę innym miejscem.
Powodem była moringa, pewna roślina magiczna, never die tree, które studiujemy, spożywamy i z którym eksperymentujemy.
Miejscowość ma około 22tyś mieszkańców, jest położona na lekkim wzgórzu a dookoła rozciąga się sawanna. Inność przejawia się we wszystkim, sposobie życia, jedzenia, mówienia, resztę cały czas zgłębiam tak jak i portugalski.
Wszystko umiera około południa i budzi się do życia po zachodzie słońca, które pali niemiłosiernie i nie pozwala tak po prostu wymknąć się gdzieś do miłego cienia. Na raz ciało rozlewa się jak lody na chodniku i jedyne co zdoła, to dojść do łóżka.
Mimo wszystko walczę i nie daję się tym rozciągającym się drzemkom.
Przyroda jest mimo wszystko zaskakująca - wielkie mangowce w środku suchego lądu, papaje w przydomowych ogródkach, kwiaty kwitną jak szalone. Wszędzie spacerują bezdomne kot, osiołki, muły, psy. Żadnych śladów agresywności nie dostrzegam, klimat robi swoje i wielkie dawki wit.D :)